Operacja Valkyrie:
Spisek na życie Hitlera
20 lipca 1944
Przedłużająca się wojna ze Związkiem Radzieckim, niepowodzenia na froncie wschodnim, narastające problemy żywnościowe oraz naloty na miasta niemieckie od lata 1942 r. powodowały narastanie pesymistycznych nastrojów wśród ludności cywilnej. Po klęsce stalingradzkiej przerodziły się one w rezygnację, aby w końcu przybrać formę mniej lub bardziej aktywnego oporu, za którym zaczęły opowiadać się coraz szersze kręgi społeczeństwa.
Największe szansę na podjęcie walki z reżymem mieli wyżsi oficerowie sztabowi, którzy w sprzyjających okolicznościach mogli użyć sił zbrojnych w celu dokonania przewrotu w państwie. Działalność wojskowej grupy opozycyjnej ożywiła się w momencie nawiązania przez nią kontaktów z byłym nadburmistrzem Lipska Carlem Friedrichem Goerdelerem oraz generałem Ludwickiem Beckiem – czołowymi opozycyjnymi przedstawicielami, zarówno cywilnych jak i wojskowych kręgów społeczeństwa. Spory dotyczące miejsca, czasu i sposobu wykonania zamachu przerwała dopiero tragiczna sytuacja na froncie.
4 czerwca 1944 r. wyzwolono Rzym, dwa dni później wylądowały w Normandii wojska angielskie i amerykańskie. Na początku lipca zostały wyzwolone tereny ZSRR, Armia Czerwona wkroczyła na ziemie polskie. Na scenie politycznej pojawiła się nowa postać. Był nią pułkownik hrabia Claus Schenk von Stauffenberg. To on wziął na siebie ryzyko dokonania zamachu na Hitlera i pokierowania przewrotem w państwie. Przygotowania do przewrotu, zmierzające do usunięcia Hitlera, opierały się na wykorzystaniu planu pod kryptonimem „Walkiria”, który przewidziany był na wypadek ewentualnego buntu jeńców i robotników przymusowych, pracujących w Niemczech. Zatwierdzony przez Hitlera plan stanowił od początku legalny kamuflaż i podstawę zamierzonego zamachu wojskowego. Przy pomocy wojsk lądowych (przewidzianych w kryptonimie „Walkiria” do stłumienia ewentualnego buntu), których szefem był właśnie pułkownik Stauffenberg, planowano zająć dzielnicę rządową, ministerstwo propagandy, wszystkie ważne placówki służbowe, aresztować funkcjonariuszy, obsadzić radiostację i redakcje prasowe.
Zamach na życie Adolfa Hitlera:
bomba w baraku narad
Stauffenberg wraz ze swoim adiutantem Wernerem von Haeftenem pojawił się w Wilczym Szańcu 20 lipca przed południem. Jego samolot z Berlina wylądował opodal kwatery o godzinie 10.15. Około godz. 12.15 Stauffenberg oznajmił, że chciałby przed naradą odświeżyć się i zmienić koszulę. John von Freyend udostępnił mu w tym celu swój pokój. Haeften wszedł razem ze Stauffenbergiem do wskazanego pomieszczenia, aby pomóc jednorękiemu przy przebieraniu się oraz przygotowaniu ładunków wybuchowych.
Każdy ładunek posiadał po jednym chemicznym zapalniku produkcji brytyjskiej, działającym z dziesięciominutową zwłoką. Uruchomienie zapalników okazało się zajęciem dosyć skomplikowanym i czasochłonnym. „Należało najpierw zgnieść miedziane łuski, w których tkwiły szklane ampułki z kwasem. Kwas w określonym czasie miał strawić druciki napinające spiralne piórka z bolcami zapalnikowymi. Trzeba było przy tym postępować bardzo ostrożnie, aby obcęgami nie zgnieść drucików napinających. Patrząc przez otwór należało stwierdzić, czy piórka zapalnika były jeszcze napięte, a następnie usunąć bezpiecznik i włożyć zapalnik do ładunku„.
Kilka minut przed godz.12.30 Stauffenberg udał się do baraku narad. Po drodze John von Freyend zaproponował Stauffenbergowi pomoc w niesieniu teczki, czego pułkownik stanowczo odmówił. Bezpośrednio przed barakiem przekazał mu jednak teczkę, prosząc jednocześnie o udostępnienie mu miejsca możliwie blisko Führera. Przybyli oni do baraku w momencie, gdy generał Heusinger omawiał sytuację na froncie wschodnim. John von Freyend poprosił admirała Vossa, aby ten przeszedł na drugą stronę stołu, ustępując w ten sposób miejsca Stauffenbergowi. Teczka z ładunkiem wybuchowym została umieszczona po zewnętrznej stronie prawego wspornika stołu, w odległości około 2,5 – 3 metrów od Hitlera. Po upływie kilku minut Stauffenberg oznajmił, że musi zadzwonić. Aparaty telefoniczne znajdowały się w sąsiednim pomieszczeniu. Jego adiutant wyszedł z nim. W chwili wsiadania Stauffenberga i jego adiutanta do samochodu nastąpiła eksplozja. Niewykorzystana, druga część ładunku wybuchowego pozostała w przydrożnym lesie, wyrzucona z samochodu przez Haeftena.
Przejeżdżając w pobliżu baraku narad widzieli unoszącą się nad barakiem chmurę dymu, wirujące w powietrzu zwęglone papiery, biegających ludzi i wynoszonych rannych. Posterunek I strefy udało się przekroczyć bez trudności: pasażer samochodu był popularną osobą – jego błyskotliwa kariera wojskowa, rany odniesione w Afryce, dostojny wygląd wywoływały powszechne uznanie i szacunek. Był przecież pułkownikiem w sztabie generalnym. O godzinie 13.15, wraz z adiutantem odleciał z powrotem do Berlina. Stauffenberg i Haeften wylądowali w Berlinie przekonani o powodzeniu swojej misji. Gen. Olbricht ogłosił rozpoczęcie akcji „Walkiria”. Próba puczu trwała ok. 7 godzin i załamała się o północy. Hrabia Claus von Stauffenberg został aresztowany i skazany na śmierć jeszcze tej samej nocy ok. godz. 0.30. Wyrok wykonano bezzwłocznie.
Podłożony przez pułkownika Stauffenberga ładunek wybuchowy zdewastował doszczętnie wnętrze sali narad. Wszędzie leżały połamane krzesła, potłuczone szkło i porozrzucane papiery, a z dębowego masywnego blatu stołu pozostał jedynie niewielki fragment. W miejscu gdzie stała teczka z bombą, powstał w ziemi lej o średnicy ok. 1,5 m.
W momencie wybuchu ładunku w pomieszczeniu znajdowały się 24 osoby. Hitler stał w połowie długości stołu, zwrócony twarzą w kierunku trzech otwartych okien krótszej ściany baraku. Był pochylony nad stołem i, opierając się na masywnym blacie łokciami, podtrzymywał dłońmi głowę.
Uczestnicy narady odczuli eksplozję jako potężny podmuch powietrza, któremu towarzyszyły ogłuszający huk i żółtoniebieski płomień. Podmuch powietrza przygniótł prawie wszystkich do podłogi, nikt jednak nie został wyrzucony przez okno, jak podają niektóre opracowania. Nagle usłyszano wołanie: „Gdzie jest Führer?” – to Keitel zatroszczył się o Hitlera. Po kilkunastu sekundach odnalazł go i pomógł w opuszczeniu zadymionego pomieszczenia.
Prof. von Hasselbach założył pierwsze opatrunki, a następnie opiekę nad Hitlerem przejął prof. Morell. Führerowi dokuczał krwotok prawego łokcia, ale staw funkcjonował normalnie. Na lewej dłoni miał lekko otarty naskórek. Nie stwierdzono jednak poważniejszych uszkodzeń narządu słuchu, mimo że błona bębenkowa była popękana. Führer był wyraźnie podekscytowany. Powtarzał ciągle, że od dawna wiedział, iż w jego otoczeniu byli zdrajcy. Stosunkowo szybko doszedł jednak do siebie. Już trzy godziny po zamachu Hitler był w stanie powitać na miejscowym dworcu kolejowym Mussoliniego (wizyta włoskiego przywódcy w Wilczym Szańcu trwała zaledwie 2,5 godziny).
W wyniku eksplozji bomby śmiertelnie ranni zostali stenograf oraz trzech generałów. Na skutek odniesionych ran, wstrząsu mózgu lub popękanych błon bębenkowych większość uczestników narady musiała być leczona w karolewskim szpitalu, gdzie ogólną opiekę nad pacjentami sprawował prof. von Hasselbach.
„Eksperci, badający skutki eksplozji bomby, byli zgodni co do faktu, że ilość materiału wybuchowego przyniesiona przez Stauffenberga na naradę, zabiłaby wszystkich, gdyby obrady odbywały się w bunkrze betonowym. Ponieważ obrady odbywały się w baraku, obrażenia, jakich doznali uczestnicy, były stosunkowo niewielkie”(14, str. 476).
21 lipca ok. godz.1.00 w nocy radio rozpoczęło emisję nagranego w godzinach wieczornych i przewiezionego do Königsbergu przemówienia Hitlera. Führer powiedział w nim m. in.: „…Niemieccy towarzysze i towarzyszki! Nie wiem, który to już raz zaplanowano i dokonano zamachu na moje życie. Jeśli dzisiaj do was przemawiam, to robię to z dwóch powodów: Po pierwsze, byście usłyszeli mój głos i wiedzieli, że jestem cały i zdrowy. Po wtóre, byście dowiedzieli się czegoś więcej o zbrodni, która nie ma sobie równych w historii Niemiec. Mała grupka samolubnych, pozbawionych sumienia i jednocześnie zbrodniczych, głupich oficerów uknuła spisek, by mnie usunąć i wraz ze mną niemieckie dowództwo wojskowe. Bomba, którą mi podłożył pułkownik hrabia von Stauffenberg, wybuchła dwa metry po mojej prawej stronie… . Wyszedłem całkowicie bez szwanku z wyjątkiem drobnych zadrapań, siniaków i oparzeń. Przyjmuję to jako potwierdzenie mojego zadania, zleconego przez Opatrzność, by dalej realizować mój cel życiowy, tak jak to dotychczas czyniłem. Grupa ludzi, którą ci uzurpatorzy reprezentują, nie ma nic wspólnego z niemieckim Wehrmachtem i niemiecką armią. Tym razem rozliczymy nasze krzywdy w stylu narodowych socjalistów!” (7, s. 324).
W dalszej części przemówienia ordynarne obelgi mieszały się z zapowiedziami, że spiskowcy zostaną bezlitośnie wytępieni.
Gdy rankiem 21 lipca Goebbels mógł już uznać pucz za stłumiony, w swym otoczeniu wyraził się pogardliwie o sprzysiężonych i wykpiwał ich. Całą akcję nazwał „rewolucją przy telefonie”. Tylko Stauffenbergowi nie mógł odmówić swego respektu: „Jednak ten Stauffenberg to był facet! Niemal go żałuję. Co za zimna krew! Jaka inteligencja, jaka żelazna wola! Wprost nie pojęte, że się zadał z taką bandą durniów!… Wydałem rozkaz, żeby spalić zwłoki i rozsypać popiół po polach. Po tych ludziach, a również po tych, którzy będą teraz straceni nie chcemy mieć najmniejszego wspomnienia w jakimkolwiek grobie albo innym miejscu.” (7, s.324-325)
Do zbadania wydarzeń i wykrycia dalszych spiskowców Himmler powołał „specjalną komisję 20 lipca”, Protokoły z wyników śledztwa były na bieżąco kierowane do Himmlera, który z kolei przedkładał je Hitlerowi lub innym przywódcom nazistowskim. Podaje się, że łączna liczba aresztowanych wyniosła ok. 700 osób. Około 180 osób poniosło śmierć – 89 z nich w Plötzensee.
Ładunek wybuchowy użyty przez spiskowców – co ustalił dopiero później Instytut Techniczny – był natomiast niemieckiej produkcji (zarówno ten zdetonowany jak i ten nieużyty, wyrzucony w drodze powrotnej przez Haeftena do lasu) – a nie brytyjskiej, jak mylnie uważa wielu historyków. Nie wiadomo także kto zorganizował te ładunki i prawdopodobnie nie był to ani Stauffenberg ani Haeften – ani też nikt z przesłuchiwanych później przez Gestapo.
Wiosną 1944 r. Firma WASAG Chemicals Ltd rozpoczęła produkcję materiału wybuchowego o nazwie „Plastit W” w swoich fabrykach w Reinsdorf i Sythen. Po zajęciu znacznych ilości brytyjskiego plastiku, WASAG otrzymał zlecenie opracowania czegoś podobnego, a nawet lepszego dla niemieckiej armii. W rezultacie otrzymano „Plastit W” składający się w 64% z hexagonu, 24% dinitrotoulenu, 9% mononitronaftaliny, 3% wełny colloquium i małej ilości dinitronaftaliny. Do dziś nie udało się definitywnie, kto pozyskał materiał wybuchowy użyty przez Stauffenberga – czego tak bardzo chciało dowieść Gestapo – zaś co najbardziej prawdopodobne, został on zamówiony i wyprodukowany specjalnie na zamówienie i celu zabójstwa Hitlera.
Wspomnienia świadków zamachu w Wilczym Szańcu
Według generała A. Heusingera,
uczestnika narady w dniu zamachu:
Pomieszczenie: Budynek z czerwonej cegły o szerokości 10 m, długości 30 m i wysokości 4 m. Ściany, sufit i podłoga są lekkiej konstrukcji. W pomieszczeniu stoi długi na ok. 5-6 m solidny dębowy stół z grubym blatem i mocnymi nogami. Na nim rozłożone mapy sytuacyjne. Kilka małych stolików do map i akt.
Osoby: Przy stole Hitler zwrócony plecami do drzwi wejściowych. Na prawo od Hitlera (po prawej stronie stołu) stoją: gen. Heusinger, płk Brandt, gen. Korten, gen. Schmundt, gen. Bodenschatz, wiceadmirał von Puttkamer, ppłk Borgmann, stenograf Berger, kpt. Assmann, gen. Scherff i wiceadmirał Voss (mniej więcej naprzeciwko Hitlera); po lewej stronie Hitlera: gen. Jodl, feldmarszałek Keitel, gen. Buhle, gen. Warlimont, adiutant SS, płk von Below, ppłk von John, stenograf, SS-Brigadeführer Fegelein i inni.
Czas: godz. 12:00.
Hitler: Czy na froncie rumuńskim coś nowego?
Szef wydziału operacyjnego: Pomijając lokalne działania jest spokojnie.
Hitler: Czy wiadomo, gdzie zatrzymały się rosyjskie dywizje pancerne?
Szef oddziału operacyjnego: Być może zajmują jeszcze stare pozycje, ale jest również możliwe, że ruszyły już w kierunku (Lwowa) Lemberga. Na tym odcinku frontu jeszcze ich nie ma.
Hitler: Czy rozpoznanie powietrzne znowu nie wniosło nic nowego?
Szef oddziału operacyjnego: Niestety nie. Coraz większa ilość myśliwców rosyjskich rzadko przepuszcza nasze samoloty rozpoznawcze…
Hitler: Dalej! Jak wygląda sprawa na wschód od Lemberga/Lwowa?
Szef oddziału operacyjnego: Sytuacja zaostrza się coraz bardziej. Połączenie dwóch rosyjskich „klinów” jest raczej nie do uniknięcia. Nasze rezerwy się kończą. Musimy szybko otrzymać pomoc z Generalnej Guberni.
Feldmarszałek Keitel wchodzi z pułkownikiem Stauffenbergiem. Obaj salutują. Hitler odwraca się do nich na krótko i odpowiada na pozdrowienie.
Szef naczelnego dowództwa Wehrmachtu: Mein Führer, może powinniśmy od razu oddać głos Stauffenbergowi.
Hitler: Nie, omówimy to na końcu. Chciałbym najpierw usłyszeć, jak wygląda sytuacja na drugim froncie.
Hrabia Stauffenberg szeptem do Keitla: Panie feldmarszałku, szybko zatelefonuję i zaraz wracam.
Keitel zezwala kiwnięciem głowy, Stauffenberg podchodzi do pułkownika Brandta, mówiąc do niego szeptem: Zostawię tu na ten czas swoją teczkę. Muszę jeszcze szybko zatelefonować.
Ustawia teczkę pod stołem obok Brandta i wychodzi.
Szef oddziału operacyjnego: Zamiar grupy wojsk lądowych, aby na wschód od Lwowa odeprzeć najpierw natarcie południowe, a potem północne, należy raczej uznać za chybiony.
Hitler: Siły z Generalnej Guberni …
Szef oddziału operacyjnego: One będą musiały zatrzymać się na linii Sanu… Do natarcia się nie nadają.
Hitler: To się okaże później. Jak wygląda Grupa Armii „Środek”?
Szef oddziału operacyjnego: Na południowym odcinku grupy wojsk lądowych sytuacja wygląda nieco optymistyczniej. Nowe posiłki przynoszą efekty. Wojska radzieckie napotykają na rosnący opór i z trudem posuwają się naprzód. Może zatrzymamy je na polskiej granicy.
Hitler: To musi się koniecznie udać! Jeśli tu zrobimy porządek, to potem odeprzemy ofensywę pod Lembergiem.
Szef oddziału operacyjnego: Tym bardziej niepokojący jest rozwój sytuacji w okolicach Prus Wschodnich. Rosjanie zbliżają się do tej prowincji.
Hitler: Do niej nie wkroczą. To gwarantują mi Model i Koch.
Szef oddziału operacyjnego: Postarają się uczynić wszystko, co możliwe. Być może Prusy Wschodnie w tym momencie wcale nie są celem wroga. Możliwe, że chce on najpierw rozbić grupę wojsk lądowych „Północ”. Jest ona w coraz większym niebezpieczeństwie.
Hitler: Temu jest sama sobie winna. Nic nie uczyniła, aby nacierając w kierunku południowym ochronić swoje prawe skrzydło.
Szef oddziału operacyjnego: Na zachód od Dźwiny Rosjanie kierują znaczne siły na północ. Ich czoło znajduje się już na południowo-zachodnich rubieżach Dyneburga. Jeśli nie wycofamy wojsk z pod Jez. Pejpus, będzie katastrofa…
[Następuje potężna detonacja pod stołem.]
Długie języki ognia buchają spod stołu we wszystkich kierunkach. Blat stołu zostaje wyrzucony pod sufit. Mapy sytuacyjne są w płomieniach. Uczestnicy narady leżą na ziemi lub siłą podmuchu zostają wyrzuceni przez okna na zewnątrz.
Głos Keitla: Gdzie Führer?
Szef oddziału operacyjnego przytomnieje, czołga się tyłem w kierunku drzwi; z krwawiącą głową, nogami i rękoma oraz w postrzępionym mundurze wydostaje się na zewnątrz. Pozostali, mniej lub bardziej ranni, wychodzą z pomieszczenia; niektórzy są wynoszeni. Hitler kulejąc, podtrzymywany przez dwóch mężczyzn, w postrzępionych spodniach dociera do swojego schronu; ciężarówki odwożą rannych…
Relacja Hansa Baura, pilota Hitlera
„Około godz. 10.15 wylądował na lotnisku w Kętrzynie heinkel 111 z pułkownikiem Stauffenbergiem na pokładzie. Pułkownik, po przybyciu z lotniska do kwatery głównej, poinformował oficerów pełniących służbę, że ma od generała Fromma, ówczesnego dowódcy wojsk rezerwowych, dla feldmarszałka Keitla pilne informacje, Oficer, pełniący wartę, porozumiał się telefonicznie z feldmarszałkiem, który wezwał do siebie Stauffenberga. W ten sposób pułkownik przekroczył obie wartownie. Hitler – powiadomiony o tym wcześniej przez Keitla – pozwolił Stauffenbergowi wziąć udział w rozpoczynającej się za chwilę naradzie. Pułkownik miał wygłosić odczyt na temat, zlecony rzekomo przez generała Fromma.
Narada rozpoczynała się z reguły o 12.00. Tak było i tego dnia.
W momencie gdy Stauffenberg wchodził do baraku narad, Hitler studiował mapę. Był pochylony nad stołem z głową opartą na prawej ręce.
Stauffenberg postawił teczkę z materiałem wybuchowym przy podporze stołu w odległości około 1m. od miejsca zajmowanego przez Hitlera. Gdy opuszczał pomieszczenie narad, jeden z uczestników spytał go, dokąd się wybiera. Odpowiedział, że chce tylko zatelefonować i zaraz wraca. Jak się później okazało, telefonował na lotnisko, by wydać rozkaz przygotowania samolotu i móc szybko wrócić do Berlina.
Na eksplozję ładunku czekał w odległości około 80 metrów od baraku, tam, gdzie stał jego samochód. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że Hitler nie powinien był przeżyć. Stauffenberg miał więc wszelkie powody, by przypuszczać, że swoje zadanie wykonał należycie. Natychmiast wydał rozkaz kierowcy, aby ten szybko jechał na lotnisko. Pierwszą wartownię udało się przekroczyć bez przeszkód, przy drugiej jednak oczekiwała Stauffenberga niespodzianka.
Oficerowie, pełniący wartę, zostali powiadomieni o wszczętym alarmie, nie znali jednak jego przyczyn. Wiedzieli, że nikt nie może przekroczyć wartowni.
Pułkownik nie dawał za wygraną. Groził pociągnięciem do odpowiedzialności każdego, kto usiłuje mu uniemożliwić rzekomo pilny lot do Berlina. Groźby okazały się chwilowo nieskuteczne. Kilka minut później uzyskał jednak pozwolenie na opuszczenie kwatery, gdy oficer, który miał służbę przed 12.00 potwierdził, iż pułkownik był rzeczywiście wzywany przez Keitla.
Droga na lotnisko była otwarta. Gdy pułkownik dotarł na miejsce, samolot był już gotowy do startu. Stauffenberg leciał do Berlina wierząc, że wszystko się powiodło. W Berlinie generał Fromm otrzymał w międzyczasie informacje, że Hitler żyje i podjął decyzję o aresztowaniu i rozstrzelaniu Stauffenberga.
W kwaterze głównej w Kętrzynie natychmiast rozpoczęto dochodzenie. Przesłuchano kierowcę Stauffenberga, który poza stwierdzeniem, iż pułkownik był nieco zdenerwowany, nie mógł wnieść do meritum sprawy nic konkretnego. Na pytanie, czy pułkownik wyrzucił coś z samochodu, odpowiedział, że nie może tego potwierdzić z całą pewnością, ale odniósł takie wrażenie, że coś takiego mogło nastąpić. Kompania żołnierzy podjęła natychmiast poszukiwania. Przeszukano pokrzywy po obu stronach drogi i znaleziono drugą paczkę z materiałem wybuchowym. Ładunek pochodził z Anglii. Był on przygotowany w ten sposób, że chemiczny zapalnik powodował wybuch z diesięciominutowym opóźnieniem. Dokładnie przyjrzałem się ładunkowi, swoim wyglądem przypominał wosk. Specjaliści stwierdzili, iż ładunek mógł spowodować śmierć wszystkich uczestników narady, gdyby odbywała się ona w betonowym bunkrze. Jednak w baraku o lekkiej konstrukcji siła wybuchu znalazła ujście przez otwory drzwiowe, okienne i pod drewnianą podłogą.”
„[…] Stauffenberg nie osiągnął zamierzonego celu. Masywny, 4-centymetrowej grubości blat stołu oraz podpora, oddzielająca Hitlera od ładunku, uratowały Führerowi życie. Podłożona bomba wyrzuciła w powietrze stół oraz opartego na nim Hitlera. Miał zranione tylko jedno ramię. Ze spodni Führera pozostały strzępy. Był jednak przytomny. Szybko się opanował i natychmiast wydał polecenie odnośnie opieki nad rannymi. Potem udał się do schronu.
Jeszcze tej samej nocy, ok. 24.00 Hitler przemówił przez radio, krótko przedstawiając przebieg zamachu.
[…] Zaczęły się masowe aresztowania. Wykonywano również wyroki śmierci. W listopadzie 1944 r., gdy fala aresztowań jeszcze nie minęła, Hitler rozkazał zawiesić procesy sądowe. Dalszymi następstwami zamachu były często praktykowane rewizje. Powodowały one ogólne oburzenie, jednak nie można było tego uniknąć.
[…] Później wprowadzono pewne zmiany, dotyczące ochrony kwatery głównej.
Zarządzono, że w przyszłości nad bezpieczeństwem Wilczego Szańca czuwać będą żołnierze dywizji „Großdeutschland” oraz funkcjonariusze SS. Zabezpieczono się także na wypadek desantu powietrznego: Wykopano rowy i założono pola minowe. Od szefa Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy otrzymałem rozkaz zaostrzenia środków ostrożności odnośnie możliwych aktów sabotażu na lotniskach. Aby upewnić się, że samoloty są wystarczająco skrupulatnie strzeżone, pozorowano niekiedy akty sabotażu i zdarzyło się, iż sfingowany w tym celu defekt nie został ujawniony przez służby bezpieczeństwa.
Zdarzyło się kilka incydentów, wynikających z panującej w Wilczym Szańcu nerwowej atmosfery. Pewnego dnia zupełnie niespodziewanie wystrzeliło działo przeciwpancerne: pocisk przedziurawił barak i rozerwał się przy drzewie. Okazało się, że oficer, odpowiedzialny za ten incydent, nie spodziewał się, że działo było naładowane. Kosztowało to dużo nerwów, ale skończyło się tylko na strachu.”
Relacja Karla Fischera,
kierowcy Stauffenberga z 25 grudnia 1996
Moja jazda ze Stauffenbergiem w dniu zamachu.
„…Od września 1939 roku byłem kierowcą w naczelnym dowództwie wojsk lądowych (OKH), którego siedziba od 24 czerwca 1941 do 20 listopada 1944 r. znajdowała się w Mamerkach nad Mamrami. Do moich zadań należała obsługa ruchu kurierskiego między OKH a główną kwaterą Hitlera w lesie kętrzyńskim.
Bywałem więc w Wilczym Szańcu bardzo często. Najbardziej utrwalił mi się dzień zamachu na Adolfa Hitlera, dokonanego przez płk Clausa von Stauffenberga w dniu 20 lipca 1944 r. O osobistych przeżyciach tego dnia nie zapomnę nigdy. Był to bardzo upalny dzień, w dosłownym, jak i przenośnym tego słowa znaczeniu.
Około godz. 8.00 otrzymałem rozkaz: O godz. 10 stawić się samochodem na lotnisku kętrzyńskim, przywieźć płk Stauffenberga do Wilczego Szańca, a po naradzie odwieźć na lotnisko.
Przygotowałem do tego celu mercedesa i o godz. 8.30 wyjechałem na lotnisko, dokąd przybyłem około godz. 9.45.
…Pułkownika hrabiego Clausa Stauffenberga miałem okazję poznać bliżej przed tym pamiętnym dniem. Trzykrotnie odwoziłem go z Mamerek na lotnisko kętrzyńskie, na odlatujący stamtąd samolot kurierski do Berlina. Cieszyłem się, że po dłuższym niewidzeniu mogłem go ponownie zobaczyć. Należał do nielicznych oficerów, którzy chętnie nawiązywali ze mną rozmowę. Wydaje mi się, że był on bardzo pogodnego usposobienia. O czym właściwie mógł rozmawiać płk z prostym żołnierzem? On potrafił jednak znaleźć temat. Rozmawialiśmy o samochodach, koniach, pogodzie. Stauffenberg lubił szybką jazdę. Jakże mogłem mu nie pokazać tego, co potrafiłem! Pewnego razu, zmierzając na lotnisko, przyspieszyłem, jadąc na granicy dużego ryzyka bezpieczeństwa. „Młody człowieku, może jednak wolniej, chcę cały dojechać do lotniska”- oznajmił zaniepokojony Stauffenberg.
…Pamiętnego 20 lipca dwuśmigłowy samolot wylądował na lotnisku około godz. 10.00. Jako pierwszy wysiadł gen. Stieff, tuż po nim płk Stauffenberg oraz jego adiutant. Generał Stieff odjechał stąd innym samochodem bezpośrednio do OKH, natomiast Stauffenberg ze swoim adiutantem – obaj mieli teczki – skierowali się w kierunku mojego mercedesa, przywitali się i zajęli miejsca. Skąd mogłem przypuszczać, że w teczkach obu oficerów były ładunki wybuchowe?
W drodze do kwatery Hitlera, zwykle rozmowny Stauffenberg, ani razu się nie odezwał. Około 10.35 podjechaliśmy do wartowni zachodniej. Tu nastąpiła krótka kontrola dokumentów. Po 800 m zatrzymałem się przy kasynie oficerskim, gdzie obaj oficerowie szybko zjedli śniadanie. Stąd udaliśmy się do ostatniej, tzw. oficerskiej wartowni, prowadzącej do centralnej, najbardziej strzeżonej części kwatery. Po dosyć gruntownej kontroli dokumentów otrzymaliśmy pozwolenie na wjazd. Podjechaliśmy pod barak feldmarszałka Keitla. Tu obaj opuścili samochód. Stauffenberg polecił, abym czekał, sam zaś udał się do wnętrza baraku Keitla. Pomyślałem, że tu odbędzie się narada wstępna. Było około godz. 11.20. Tuż po 12.00 widziałem wychodzących z baraku Keitla kilku generałów oraz oficerów. Pomyślałem, dlaczego nie ma wśród nich Stauffenberga. Widziałem, jak od strony północnej udawał się w kierunku baraku narad Hitler. Szedł razem z psem Blondi, głaskając go od czasu do czasu. Tuż przed wejściem do środka budynku przekazał psa jego opiekunowi. Dopiero w tej chwili zauważyłem Stauffenberga, opuszczającego barak Keitla. Towarzyszyło mu kilku oficerów sztabowych. Wszyscy szybkim krokiem udali się w kierunku baraku narad.
Po około 10 minutach Stauffenberg opuścił barak i szybko zmierzał do mojego samochodu. „Szybko załatwił swoje sprawy”, pomyślałem. Jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt, że szedł bez teczki. Nie odważyłem się zapytać, dlaczego. Sprawą prostego żołnierza było nie stawianie pytań, ale wykonywanie rozkazów. Szybko więc otworzyłem drzwi. Stauffenbeg zajął miejsce z przodu, jego adiutant zaś siedzenie tylne. Padł krótki rozkaz: „ Proszę szybko na lotnisko!”. Po kilku sekundach uniósł się szlaban pierwszy, a kilka minut później, już na posterunku oficerskim, nastąpiła krótka kontrola dokumentów. Po ca 800 metrach dalszej jazdy przybyliśmy do wartowni zachodniej, gdzie nastąpiła ostatnia kontrola dokumentów. Żołnierz pełniący służbę przejrzał dokumenty i udał się do wnętrza budynku. Widziałem, jak tam krótko z kimś telefonicznie rozmawiał. Jednak i tym razem szlaban uniósł się w górę. Teraz Stauffenberg poprosił o szybką jazdę. To było wszystko, co powiedział podczas jazdy na lotnisko. Około godz. 13.00 przybyliśmy na miejsce. Kapitan stał przy drzwiach samolotu. Widać było, że oczekiwał pasażerów. Wysiadając Stauffenberg szybko podziękował i razem z adiutantem szybkim krokiem udał się do samolotu. Po kilku minutach obaj moi pasażerowie byli w drodze powrotnej do Berlina.
Wieczorem, tego samego dnia, dowiedziałem się o zamachu na Führera. W pierwszych komunikatach radiowych o zamachu nie wymieniano nazwiska zamachowca. Przypuszczałem jednak, że to mój pasażer mógł dokonać tego zamachu, że to on właśnie chciał zgładzić tyrana.
Około godz. 20.00 zostałem aresztowany i przesłuchany przez gestapo. Tego samego wieczora zwolniono mnie z powodu braku jakichkolwiek dowodów o moim współudziale w spisku. Tak mimowolnie stałem się „współaktorem” pamiętnych wydarzeń z 20 lipca 1944 roku.”
*Uzupełnienie: Relacja Karla Fischera o wydarzeniach z 20 lipca była kilkakrotnie emitowana przez niemieckie stacje telewizyjne. W naukowych opracowaniach prof. dr Hoffmanna, jednego z najbardziej skrupulatnych badaczy przebiegu wydarzeń w dniu zamachu na Hitlera, wymieniony jest niejaki Erich Kretz, jako osoba, wioząca Stauffenberga na lotnisko. W prywatnej rozmowie z autorem niniejszej publikacji, prof. Hoffmann jednoznacznie podważa prawdziwość powyższej relacji Karla Fischera.
Według Christy Schroeder – sekretarki Hitlera
„…Około godz. 15.00 zostałam wezwana do szefa (Hitlera, autor). Gdy weszłam do jego pokoju w bunkrze, wstał z trudem i podał mi rękę. Wyglądał zaskakująco dobrze i zaczął opowiadać o zamachu. Służącemu kazał przynieść swój doszczętnie poszarpany mundur i pokazał mi postrzępione spodnie, które trzymały się tylko na pasku.
Hitler był dumny z tych „trofeów” i polecił, abym wysłała je Ewie Braun do Berghofu i prosiła ją jednocześnie o ich troskliwe przechowywanie.
…W międzyczasie nadeszła informacja o aresztowaniu Stauffenberga. Hitler był wściekły, że udało mu się zbiec do Berlina, ale gdy się dowiedział, że tam aresztowano wielu innych spiskowców, wykrzyknął zadowolony: Teraz jestem spokojny! To jest ratunek dla Niemiec! Wreszcie mam tych łajdaków, którzy od lat sabotowali moje dzieło… .Teraz mam na to dowód! Cały sztab generalny jest skażony. Ci zbrodniarze, którzy chcieli mnie pokonać, nawet nie przeczuwają, co mogłoby się przytrafić narodowi niemieckiemu. Nie znają planów naszych wrogów, którzyś chcą zniszczyć Niemcy, aby już nigdy się nie odrodziły. Mylą się, jeśli wierzą, że mocarstwa zachodnie są bez Niemców wystarczająco silne, by powstrzymać bolszewizm. Ta wojna musi być przez nas wygrana, w przeciwnym razie Europa zostanie zniszczona przez bolszewizm. Jestem jedynym człowiekiem, który zdaje sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa i jedynym, który może temu zapobiec.”
Z relacji Heinza Linge, kamerdynera Hitlera
„…Zwisały na nim strzępy munduru. Jego włosy były osmalone. Podczas gdy mnie drżały kolana, on zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało. Twarz i nogi Hitlera krwawiły, a prawe ramię zwisało bezwładnie. Dr Hasselbach usunął z jego nóg około 200 drzazg i opatrzył rany.
Później, w rozmowie z H. Göringem, Hitler powiedział: „Gdyby ten Stauffenberg wyjął pistolet i chciał mnie zastrzelić, wtedy byłby prawdziwym mężczyzną, a tak okazał się jedynie godnym pożałowania tchórzem!”
Według generała A. Heusingera, (ciąg dalszy)
23 lipca 1944 r. w szpitalu w Kętrzynie
Siostra: Panie generale, jest pan proszony do biura.
Generał dywizji Heusinger, w łóżku z opatrunkiem na głowie, ramionach i nogach: O co chodzi?
Siostra: Ktoś chciałby z panem rozmawiać.
Generał spotyka w biurze dwóch funkcjonariuszy Gestapo.
Funkcjonariusz Gestapo: Z rozkazu reichsführera SS mamy pana aresztować i jeszcze dzisiaj dostarczyć do Berlina.
Generał Heusinger: Panów dokumenty?
Funkcjonariusz Gestapo pokazuje rozkaz.
Generał Heusinger: Przygotuję się.
W piwnicy Gestapo przy ul. Księcia Albrechta w Berlinie
Funkcjonariusz policji kryminalnej (dalej FPK): Przeczytałem panu tuzin wypowiedzi, które zgodnie z zeznaniami pewnego spiskowca, padły wielokrotnie z pana ust w latach 1941-44. W dość ostry sposób wyrażał pan swoją dezaprobatę dla Führera, żądał pan jego usunięcia oraz zmian na wyższych szczeblach władzy. Czy ma pan coś do dodania?
Generał Heusinger (dalej GH): Nie mogę potwierdzić, iż w przytoczonych przez pana okolicznościach wyrażałem swoje poglądy na ten temat. Nie zaprzeczam jednak, że wypowiadałem się w podobnej formie.
FPK: Przyznaje pan więc, że był pan od lat zdecydowanym przeciwnikiem Hitlera?
GH: Nie zgadzałem się z jego decyzjami strategicznymi. Uważałem je za zgubne i próbowałem, na ile to było możliwe, im przeszkodzić lub nieznacznie złagodzić.
FPK: Od kiedy prezentował pan takie poglądy?
GH: Od rozpoczęcia kampanii rosyjskiej, a od Stalingradu stawały się one coraz bardziej radykalne.
FPK: I mimo odmiennego zdania współpracował pan nadal z Hitlerem?
GH: Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy, o ile pozwalała na to dyscyplina wojskowa.
FPK: Ale żądał pan przecież usunięcia Führera siłą?
GH: Bardzo przepraszam, ale nie przypominam sobie, by w którejkolwiek z przytoczonych tu wypowiedzi była mowa o użyciu siły. Życzyłem sobie, aby Führer oddał główne dowództwo wojskowe ponownie w ręce żołnierzy oraz, aby przede wszystkim feldmarszałek Keitel został zastąpiony inną, odpowiednią osobą. Proszę spytać świadka, czy kiedykolwiek usłyszał ode mnie choć jedno słowo o konieczności wyjścia z tej sytuacji przy użyciu przemocy.
FPK: Przecież taki był sens pańskich wypowiedzi?
GH: Sens, jaki przypisuje się moim wypowiedziom teraz po zamachu, pozostawiam już panu. Proszę o konfrontację z obciążającym mnie świadkiem.
48 godz. później
GH: Mam do pana tylko jedno pytanie: Czy kiedykolwiek, w toku wymienionych przez pana rozmów, wspomniałem o pokonaniu Hitlera siłą?
Świadek: Tego nie mogę stwierdzić. W moim zeznaniu chodziło mi tylko o wyjaśnienie przyczyn zamachu.
FPK: Ale przecież właśnie tak zinterpretował pan słowa generała Heusingera.
Świadek: Owszem, musiałem tak uczynić ze względu na wszystko, o czym było mi wiadomo.
FPK: Do wieczora proszę o pisemne wyjaśnienie pańskich dotychczasowych zeznań.
Świadek zostaje odprowadzony.
GH: Widzi pan, miałem rację.
FPK: Rzecz jest bardzo podejrzana.
3 tygodnie później, połowa sierpnia 1944
FPK: Czy znał pan byłego generała Tresckowa?
GH: Tak, przed wojną był on u mojego boku oficerem sztabu generalnego.
FPK: Czy w trakcie wojny miał pan z nim do czynienia?
GH: Tak, jako szef oddziału operacyjnego często naradzałem się z szefami i oficerami sztabu generalnego wojsk lądowych, a więc także z Tresckowem.
FPK: Czy Tresckow często bywał u pana?
GH: Tak, często mnie odwiedzał.
FPK: Wie pan, co się z nim stało?
GH: O ile wiem, zginął.
FPK: Tak? Nie sądzi pan, że jest u Rosjan?
GH: Nie wiem, co miałby tam robić.
FPK: O czym z panem dyskutował?
GH: O ważnych kwestiach dowodzenia.
FPK: Czy nie wygłaszał on przypadkiem sceptycznych poglądów?
GH: To był wyjątkowo mądry i dalekowzroczny oficer sztabu generalnego i tak jak ja troszczył się o dalszy przebieg wojny.
FPK: Nie opowiadał panu nigdy o swoich planach?
GH: Jakie plany ma pan na myśli?
FPK: Plany odsunięcia Führera od władzy.
GH: Dyskutowaliśmy wspólnie kwestię obsadzania wyższych szczebli władzy. Szukaliśmy wspólnie ludzi, którzy byliby bardziej dorośli do tych trudnych zadań niż Keitel i inni.
FPK: Nie rozmawiał z panem o innych sprawach?
GH: Często pozwalał sobie na ocenę sytuacji.
FPK: Kto jeszcze był obecny przy tych rozmowach?
GH: Na ogół byliśmy sami.
FPK: Zna pan ordynansa Tresckowa, von Schlabrendorffa?
GH: Z widzenia.
FPK: On przecież, jako osoba towarzysząca Tresckowowi, uczestniczył w rozmowach.
GH: Nie, on czekał na zewnątrz.
FPK: Ale przecież pewnego razu dostarczył panu list od Tresckowa.
GH: Możliwe, kiedy to miałoby być?
FPK: Zimą 1943/44. Co było w tym liście?
GH: Bardzo słabo sobie przypominam. Chodziło o sprawy personalne.
FPK: Tak? Czy Schlabrendorff rozmawiał z panem o treści tego listu?
GH: Nie sądzę, bym rozmawiał z nim na ten temat, zwłaszcza że bliżej wcale go nie znałem.
FPK: Dlaczego Tresckow nie wysłał tego listu po prostu pocztą, tylko przez specjalnego kuriera?
GH: O ile wiem, Schlabrendorff i tak jechał do Berlina. Przekazał mi list po drodze, tak było prościej.
FPK: Jakiego rodzaju były to sprawy personalne?
GH: Chodziło o obsadzenie kilku stanowisk w sztabie generalnym.
FPK: Panie generale, jesteśmy w posiadaniu tego listu.
GH: To dlaczego pan mnie pyta? Wie pan lepiej niż ja, co tam jest napisane.
FPK: Wielokrotnie rozmawiał pan z Tresckowem o zamachu. To wiemy na pewno.
GH: Interesowaliby mnie świadkowie. Proszę mi to udowodnić!
Po kilku następnych dniach
FPK: Czy zna pan byłego generała Wagnera i czy miewał pan z nim częściej do czynienia?
GH: Znam go dobrze i ściśle ze sobą współpracowaliśmy.
FPK: A zna pan byłego generała Fellgiebla?
GH: Tak widywałem go niemal codziennie.
FPK: A Lindemanna?
GH: Podobnie, ale widywaliśmy się nieco rzadziej.
FPK: Jaki był pana stosunek do Stieffa?
GH: Dobry. Długo mi podlegał.
FPK: Znał pan Olbrichta i Stauffenberga? Współpracował pan z nimi?
GH: Oczywiście, od czasu do czasu.
FPK: Znał pan tych wszystkich ludzi, był pan z nimi w kontakcie i jednocześnie twierdzi pan, iż nie miał pojęcia o planach zamachu?
GH: Wydaje mi się, że nie ma pan pojęcia o zadaniach związanych z moim stanowiskiem. W przeciwnym razie nie zadawałby mi pan takich pytań.
FPK: Jeden z oskarżonych twierdzi, że w lipcu 1944 r. informował pana o planowanym zamachu. Co pan na to?
GH: Nie sądzę. To musi być pomyłka.
FPK: Zobaczymy. Jak tłumaczy pan sobie powody tego zamachu?
GH: Zwyczajnie. Wynikają one z rozwoju sytuacji od 1944 r., w szczególności od Stalingradu. Ten akt rozpaczy i determinacji oznacza nic innego, jak kryzys zaufania.
FPK: Może zechciałby pan to trochę rozwinąć?
GH: Widzę, że nie ma pan pojęcia ani o rozwoju sytuacji, ani o współpracy wojskowego aparatu dowodzenia. Jestem gotowy przedstawić to panu na piśmie, ale potrzebuję kilku dni.
Początek września 1944 r.
Doprowadzono do konfrontacji gen. Heusingera z obciążającym go świadkiem, podczas której świadek przyznał się, iż nie meldował generałowi o planowanym zamachu, lecz o nastrojach młodszych oficerów.
Przesłuchanie po rozmowie konfrontacyjnej:
Świadek: Czy mogę jeszcze raz sam porozmawiać z generałem Heusingerem?
FPK: Bardzo proszę (opuszcza pomieszczenie, zostaje tylko jeden strażnik).
Świadek: Panie generale, jutro zostanę stracony i jestem szczęśliwy, że jest pan ostatnią osobą, z którą rozmawiam. Zawsze miałem do pana zaufanie i dziękuję z całego serca, że się pan za mną wstawił.
GH: Słyszałem o tym. Zrobiłem co mogłem, ale bez skutku, jest mi przykro.
Świadek: Pokutuję za zaniedbanie pewnej informacji. Proszę przekazać generałowi broni Zeitzlerowi, że ja dopiero 30.06.1944 r. dowiedziałem się o planach związanych z zamachem. Zależy mi bardzo, by się o tym dowiedział. I gdyby pan mógł przekazać mojej żonie ostatnie pozdrowienia. Napisałem do niej list, ale nie wiem, czy go kiedykolwiek otrzyma.
GH: Jeśli będę mógł, na pewno to uczynię. Może pan na mnie polegać.
Świadek: Jest mi lżej na sercu. Do zobaczenia, panie generale, w innym świecie.
GH: (do czekającego na zewnątrz funkcjonariusza policji kryminalnej): Czy rzeczywiście nie można już nic dla niego zrobić? Niechcący zaplątał się zupełnie w tę sprawę. Taki dobry chłopak i naprawdę sumienny oficer.
FPK: Już nic nie pomoże. Po prostu uczestniczył w tym wszystkim.
GH: Ale czy musi ponieść karę śmierci?
FPK: Ostrzegam pana, niech się pan za nim dalej nie ujmuje. Pana przypadek też jeszcze nie jest wyjaśniony. Jest pan również ciężko obciążony i mogłoby to skierować na pana jeszcze większe podejrzenie.
GH: Jestem po prostu człowiekiem i współczuję młodemu koledze.
Po dalszych przesłuchaniach zwolniono generała Heusingera z aresztu z braku dowodów. Miał jednak obowiązek pozostać w miejscu zamieszkania. Dochodzenie przeciwko niemu kontynuowało Gestapo.
Koniec września 1944 – przy dużym okrągłym stole w bunkrze Hitlera, w Wilczym Szańcu.
Służący Hitlera do generała Heusingera: Führer prosi, aby pan chwileczkę zaczekał.
Hitler (pochylony i zmęczony, podaje rękę generałowi i długo mu się przygląda): Jest mi przykro, że i pan został uwikłany w to śledztwo. Ale nie mogłem interweniować.
GH: To był dla mnie trudny okres.
Hitler: Wierzę, proszę usiąść. Wie pan, dzięki zamachowi uświadomiłem sobie, że często umiera się szybko i lekko. Gdybym nie doszedł do siebie, nie zauważyłbym nigdy swojej śmierci. Gdybym umarł, uwolniłbym się tylko od trosk, bezsennych nocy i ciężkiej choroby nerwicowej. To tylko ułamek sekundy, a potem jest się wolnym od wszystkiego, ma się ciszę i wieczny spokój. Widzi pan, to, że dokonano na mnie zamachu, mnie nie wzruszyło! Mając taką pozycję trzeba się z tym liczyć co dzień. Nie wiem ile spisków się już nie udało, a ile się jeszcze planuje. To mnie jednak nie niepokoi. Tym, co mnie najbardziej dotknęło jest fakt, że natychmiast wszystkie kręgi z prawej i lewej strony, te, które sobie pozyskałem i te, które odsunąłem od władzy, uważały, że nadeszła ich godzina. Zbyt dobrze traktowałem tych panów. Płaciłem im pensje jak Noske i Severing, przestałem ich uważać za niebezpiecznych i nie naprzykrzałem się im. W podzięce pojawiają się natychmiast, gdy zwąchają dla siebie jakieś korzyści,- oni i ta szlachta znad wschodniej Elby. Ale teraz zrobię porządek. Będę bezlitosny i bezwzględny. Nie pozwolę, by mojemu dziełu drugi raz zagroził jakiś szalony postępek. Pokonam te kliki. Sami tego chcieli.
Milczy, jakby oczekiwał potwierdzenia, generał milczy także.
Hitler: Czytałem pańskie notatki z aresztu. Dziękuję za nie. To jedyna sensowna krytyka, dotycząca moich poczynań w czasie wojny.
GH: (po krótkiej przerwie): Podczas długiego pobytu w areszcie musiałem zapisywać sobie myśli mojej duszy i może one przyczyniły się do zrozumienia sytuacji, jaka powstała po zamachu.
Hitler: Bardzo mnie pan zainteresował. Rozumiem, że od roku 1942 wzmogła się krytyka moich poczynań. Jako głowa państwa musiałem jednak, oprócz aspektów strategicznych, brać pod uwagę także aspekty gospodarcze, polityczne oraz skuteczność propagandy. Nie mogę przecież każdorazowo uzasadniać wszystkich moich posunięć. Dokąd by to prowadziło.
GH: Na pewno. Ale nie zapominajmy, iż od Stalingradu ponosiliśmy tylko klęski. Jeśli podejmowane decyzje prowadzą tylko i wyłącznie do niepowodzeń, to nie można się dziwić, że szerzy się krytyka oraz zwątpienie.
Hitler (unosząc się): Mimo to muszę oczekiwać, iż zaufanie do mnie będzie większe niż zwątpienie. Muszę tego wymagać zwłaszcza teraz, gdy położenie jest trudne. Skoro od prostego żołnierza wymagam natychmiastowego, ślepego wykonywania rozkazów bez zadawania żadnych pytań, tego samego muszę oczekiwać od moich generałów.
GH: To nie zawsze będzie łatwe. Większość generałów przeszła gruntowne wojskowe przeszkolenie i jest przyzwyczajona do współpracy, do wypowiadania własnego zdania oraz ponosi odpowiedzialność za podlegające im jednostki wojskowe. Nigdy się nie uda zabronić im myśleć, uczynić z nich bezkrytyczne maszyny i zmusić do działania wbrew własnemu sumieniu.
Hitler (bardzo ożywiony): Oto spadek po panach Fritschu, Becku i Brauchitschu. Popełniłem wielki błąd. Powierzyłem tym panom przygotowanie i wychowanie korpusu oficerskiego. Myślałem, że będą działać po mojej myśli. Jednak po przejęciu dowództwa nad wojskiem doszedłem do wniosku, iż zostałem oszukany. Często żałowałem, że nie dokonałem w moim korpusie oficerskim czystki, jak to uczynił Stalin. Teraz muszę to nadrobić, nie ma ani minuty do stracenia. Trzeba się wreszcie nauczyć ślepo i bez mrugnięcia okiem odpierać ciosy. To, czego oczekuję od partii i całego narodu, musi spełnić także armia. Odpowiedzialność ponoszą nie generałowie, lecz ja i tylko ja. Komu to nie odpowiada, tego nie potrzebuję…