• Wilczy Szaniec | Wolfsschanze | Wolf's Lair

Mój pobyt w Wilczym Szańcu

Relacja Alfonsa Schulza,
byłego telefonisty w Kwaterze

centrala telefoniczna wolfsschanze

Wybrane fragmenty z „Drei Jahre in der Nachrichtenzentrale des Führerhauptquartiers” („Trzy lata w centrali telefonicznej głównej kwatery Hitlera”); tłum. wyd.

Dzień powszedni

„Dzień powszedni upływał w kwaterze głównej według jednostajnych i niezmiennych reguł. Monotonii dnia powszedniego mieszkańcy Wilczego Szańca próbowali zapobiec w różnoraki sposób. Wiele osób, w szczególności wyżsi oficerowie, wiązali dużą nadzieję z nadchodzącą wiosną. Większość z nich udawała się na spacery do położonych wokół Rastenburga malowniczych lasów lub na przejażdżki końmi, wypożyczonymi od sąsiadujących z kwaterą właścicieli ziemskich (bauerów). Niektórzy oficerowie preferowali kąpiel w jeziorach Siercze i Tuchel. Inni natomiast woleli przejażdżki łodziami, żeglowanie lub wędkowanie. Od czerwca wielu mieszkańców kwatery udawało się na jezioro Moj, gdzie spędzali miłe chwile w towarzystwie urodziwych miejscowych dam. – Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak te panie potrafiły dostać się na to jezioro. Nigdy też, podobnie jak wielu z nas, tego nie dociekałem: któż z nas pragnąłby zrezygnować z przyjemnego towarzystwa! Położony w pobliżu Rastenburg zapewniał pewne urozmaicenie w naszym monotonnym życiu. Moi koledzy zawarli tu z płcią piękną trwałe znajomości, niektórzy zaledwie sezonowe, powstałe zapewne z okazji wspólnego pieczenia ziemniaków.

Mieszkanie Hitlera

[…] W ostatnich dniach października 1942 roku – Hitler przebywał wówczas w Winnicy na Ukrainie – nadarzyła się wyjątkowa okazja zobaczenia pokoju sypialnego naszego szefa (tak nazywaliśmy wówczas Hitlera). Było to tuż po nocnej zmianie, kiedy to przechodząc obok schronu Hitlera, zauważyłem, że przy bunkrze pełni służbę jeden z żołnierzy, którego od dłuższego czasu dosyć dobrze znałem. Po krótkiej rozmowie namówiłem go – teraz nie pamiętam w jaki sposób – aby pokazał mi szybciutko sypialnię naszego szefa.

Oczywiste, że obaj ryzykowaliśmy głowami.

Hitlera pokój był urządzony po spartańsku: znajdowały się w nim jedno polowe łóżko, regał z dwiema książkami, szafa, kącik z toaletą, stół i dwa krzesła. Zainteresowało mnie, jakie książki czytał mój szef. Były to dwa dzieła: oba traktujące o chorobach żołądka…. Szybko podziękowałem memu koledze i opuściłem schron.

Styl życia Bormanna

[…] W odróżnieniu od Hitlera, Martin Bormann oraz niektórzy oficerowie prowadzili bardzo rozrzutny i luksusowy tryb życia. Dla „wtajemniczonych” było wiadomo, że Bormann zwracał szczególną uwagę na luksusowe wyposażenie swego schronu oraz to, że nie gardził wymyślnymi potrawami, napojami oraz … uroczymi paniami.
[…] Bormann sprowadzał szczególnie atrakcyjne panie i zatrudniał je jako swoje sekretarki, które po krótszym lub dłuższym okresie wymieniał. Nie potrafię jednoznacznie potwierdzić ówczesnych pogłosek, że były one zwalniane z powodu ciąży. Żona Bormanna rzekomo wiedziała o przygodach męża, aprobowała jednak jego postępowanie twierdząc, że jej mąż tego potrzebuje.

[…] Swoich podwładnych traktował Martin Bormann wyjątkowo brutalnie. Nawet wyższych urzędników potrafił tupiąc nogami pogonić do pośpiechu. Był znienawidzony przez najbliższe otoczenie, nawet przez swego brata Alberta, adiutanta Hitlera.

Boże Narodzenie i Nowy Rok 1944

W tym roku (Boże Narodzenie 1943, wyd.) odbyła się w kasynie I wspólna dla wszystkich żołnierzy służby łączności uroczystość bożonarodzeniowa. Wcześniej coś takiego było nie do pomyślenia. Ponieważ moja służba zaczynała się dopiero następnego dnia po południu, poprosiłem podczas uroczystości mojego przełożonego, aby pozwolił mi udać się na odświętne nabożeństwo do kętrzyńskiego kościoła, które miało rozpocząć się o godz. 22.00. Mój przełożony w stopniu majora zareagował spontanicznie: „ Mamy tu pewnego wyznawcę Chrystusa, który chce udać się na nabożeństwo, czy mamy jeszcze kilka idiotów tego rodzaju?” Pamiętam, że zameldowało się jeszcze pięciu moich kolegów. „No dobrze”, zareagował mój szef, „dzisiaj jestem wspaniałomyślny, możecie schrzaniać! Nie mniej głupota musi być ukarana, proszę więc przejąć służbę jutro rano o godzinie 8.00!” Rzuciłem krótko: „Tak jest panie majorze” i udałem się pieszo z moimi przyjaciółmi do Rastenburga.

Krótko przed wartownią I spotkaliśmy terenowy wóz, w którym, ku naszemu zdumieniu, znajdował się generał Walter Warlimont. Samochód generała zatrzymał się bezpośrednio przed nami. Służbowo zameldowałem generałowi, że udaję się do Rastenburga na uroczyste nabożeństwo bożonarodzeniowe. „Co?”, odezwał się major, „że coś takiego jest możliwe w roku 1943 i do tego jeszcze ma to miejsce w kwaterze głównej!?” Odpowiedziałem krótko: „Tak jest Panie Generale!” Na to generał: „Wie Pan co, ja muszę niestety szybko na naradę, w innym wypadku udałbym się razem z wami. To dobrze by mi zrobiło” i zwracając się do swego kierowcy: „ Niech Pan zawiezie tych panów na nabożeństwo i przywiezie z powrotem, a ja udam się na naradę pieszo, stąd przecież niedaleko.” Z okazji zbliżających świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 1944 złożyliśmy sobie życzenia i ruszyliśmy do miasta.

[…] O tym, jak z upływem lat zmieniał się nastrój w Wilczym Szańcu, dobitnie świadczy wydarzenie, jakie miało miejsce w naszym baraku w noc sylwestrową z roku 1943 na 1944. – Uroczystość odbywała się w centrali telefonicznej. Przybyli oficerowie i szeregowcy służby łączności. Nad ranem, gdy wszyscy byli w sztok pijani, jeden z uczestników imprezy zaczął śpiewać Międzynarodówkę. Wkrótce wszyscy podchwycili „Powstańcie, których dręczy głód…”

– Nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi i jakiś żołnierz z batalionu komendanta kwatery ryknął: „Czyście zwariowali, czy zdajecie sobie sprawę, co się z wami stanie, jeżeli ktoś to usłyszy? W tym momencie nastąpiła martwa cisza. Zdawaliśmy sprawę z tego, że gdyby się to wydało, oczekiwał nas w najlepszym wypadku batalion karny.

– Nic takiego nie miało miejsca. Dzięki Bogu, rotmistrz Möllendoff, bardzo mocno ryzykując, przymknął na to oko. Jeszcze rok wcześniej coś takiego byłoby nie do pomyślenia: nie ulega wątpliwości, że w stosunku do winnych tak „karygodnego ekscesu” wyciągnięto by daleko idące konsekwencje.

Tajemnicze informacje o zbrodniach

[…] Pewnego dnia – musiało to zdarzyć się w połowie maja 1942 r. – przyszedł do nas nasz kolega, Walter Meiendresch, po nocnej służbie zupełnie blady. Wyglądał na bardzo zmęczonego; przez kilka następnych dni był zupełnie niezdolny do pracy.

– Okazało się, że minionej nocy, pełniąc służbę, Walter podsłuchał rozmowę telefoniczną, która odbywała się między Himmlerem a Bormannem. Reichsleiter Himmler informował Bormanna, że posiada optymistyczną informację dla Hitlera o Auschwitz (Oświęcimiu), z której wynikało, że tam zlikwidowano („ewakuowano”) 20.000 Żydów. Bormann, jak wynikało z relacji Waltera M., wściekł się i zbeształ Himmlera za to, że ów tego rodzaju informacje przekazał mu drogą telefoniczną. Bormann wypraszał dobitnie stosowanie tego rodzaju praktyk w przyszłości, pouczając przy tym Himmlera, że powinien tego typu meldunki przekazywać wyłącznie drogą pisemną przez kurierów, oficerów SS.

Podsłuchana przez Waltera M. rozmowa była powodem jego zupełnego załamania.

[…] Po raz pierwszy uświadomiliśmy sobie, że istniały obozy zagłady. Naszą wiedzę na ten temat ograniczyliśmy do najbliższego kręgu osób. To, że w obozach koncentracyjnych zdarzyło się tak wiele przerażających spraw, przypuszczało wielu. O pełnym wymiarze popełnionych zbrodni dowiedzieliśmy się dopiero po wojnie, dzięki temu, że nazistowskim oprawcom zabrakło czasu na zatarcie śladów zbrodni.”


Relacja Karla Otto Wendela,
żołnierza służby łączności

Wspomnienia żołnierza służby łączności.

„W październiku 1940 r. zostałem powołany do służby wojskowej w artylerii. Od początku lutego do końca marca 1941 byłem przeszkolony na specjalistę służby łączności i odkomenderowany do Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (Oberkommando der Wehrmacht) w Berlinie. Po dalszym przeszkoleniu zostałem 13 sierpnia 1941 r. skierowany do oddziału łączności przy głównej kwaterze Hitlera, w której pełniłem służbę do końca wojny. Zakwaterowano mnie w jednym z drewnianych baraków, który był położony w II strefie. Do skromnego wyposażenia baraku należały piętrowe drewniane łóżka, szafy, stoły, taborety oraz radio.

Do pracy udawaliśmy się do strefy I. Każdy z nas posiadał specjalną przepustkę, którą często wymieniano. Nasze książeczki wojskowe posiadały adnotacje generała Schmundta. Znajdowała się tam uwaga o konieczności wymiany książeczki na wypadek opuszczenia granic Trzeciej Rzeszy. Uzasadnienie: jako pracownicy służby łączności w głównej kwaterze Hitlera znaliśmy bardzo dużo tajemnic i w wypadku dostania się do niewoli mogliśmy być narażeni na uciążliwe i trudne do zniesienia przesłuchania.

Bunkier łączności był budowlą bez okien i składał się z trzech działów: Z jednej strony obiektu znajdowały się służby radiotelegraficzne, z drugiej dalekopisy, w środku zaś centrala telefoniczna. Ta ostatnia dzieliła się na trzy boksy: Każdy z nich posiadał po 150 gniazdek połączeniowo-rozłączeniowych. Środkowy boks, w którym pełniłem służbę służył do najważniejszych połączeń. Tu obowiązywała zasada hierarchii: połączenia z Führerem, rozmowy błyskawiczne naczelnego dowództwa, marszałka Rzeszy, Göringa, ministra spraw zagranicznych, Keitla oraz innych central dowodzenia. Rozmowy Hitlera były podporządkowane wszystkim pozostałym. Odbywały się one przez dwa „inwertery”- specjalne urządzenia kodujące. Jeden z nich znajdował się na wyjściu z centrali, drugi natomiast w centrali docelowej. Zadaniem pierwszego było zniekształcanie, swego rodzaju kodowanie treści rozmowy, drugiego zaś – przywracanie jej pierwotnego kształtu. Tego typu rozwiązanie uniemożliwiało skuteczne podsłuchiwanie rozmów na linii. Kody były codziennie zmieniane. Były one dostarczane do naszej centrali z Głównego Urzędu Poczty Trzeciej Rzeszy przez specjalnych kurierów i traktowane jako ściśle tajne.

Przypominam, że często łączyłem kwaterę główną z feldmarszałkiem von Kluge, naczelnym dowództwem Wehrmachtu, naczelnym dowództwem wojsk lądowych, urzędem specjalnym (Sonderamt) w Berlinie oraz sztabami armii na wszystkich frontach.

Hitler zdawał doskonale sprawę z tego, jak ważną rolę ma do spełnienia służba łączności. Podczas jednej z wizyt Mussoliniego – miałem wtedy służbę – przechodząc przez schron łączności Führer powiedział: „To jest najważniejszy bunkier, tu mieści się mózg całej kwatery” Niekiedy, choć było to niedozwolone i technicznie niezwykle utrudnione, miałem możliwość podsłuchiwania prywatnych rozmów Hitlera z Ewą Braun, feldmarszałka Keitla, generałów Jodla, Warlimonta, adiutantów Hitlera i inne. Do pomieszczeń wewnętrznych bunkra łączności wchodziło się przez troje oddalonych od siebie o kilka metrów metalowych drzwi. Pomieszczenia między drzwiami pełniły funkcję komór powietrznych. Mimo, że wietrzenie schronu odbywało się przy pomocy wentylatorów, w pomieszczeniach odczuwało się nieprzyjemny zaduch. Ci, którzy tu przez dłuższy czas pracowali, cierpieli na schorzenia układu krążenia. Dolegliwości te pogłębiało dodatkowo palenie papierosów i nadmierne picie czarnej kawy. Kawę, jak również wyśmienite jedzenie, dobre wina i koniaki otrzymywaliśmy od personelu kasyna i niektórych ważnych osobistości Wilczego Szańca, którzy w ten sposób odwdzięczali się nam za prywatne, w zasadzie zabronione, połączenia telefoniczne z ich znajomymi lub rodzinami.”


Relacja Heinza Kettnera
z sierpnia 1996 r.

Wspomnienia żołnierza.

„W połowie kwietnia 1944 roku, jako osiemnastoletni żołnierz po ukończeniu szkoły artylerii przeciwlotniczej otrzymałem rozkaz zameldować się w kancelarii Rzeszy w Berlinie, aby otrzymać bilet do głównej kwatery Hitlera.

O ile sobie przypominam, byłem najmłodszym żołnierzem w 12 oddziale artylerii przeciwlotniczej. Zakwaterowano mnie w drewnianym baraku, bezpośrednio obok stanowiska artyleryjskiego w II strefie bezpieczeństwa. Służył on jako mieszkanie dla 20 żołnierzy i znajdował się w pobliżu schronu Hermanna Göringa i lądowiska pomocniczego dla samolotów typu „Fieseler-Storch” („Bocian”). Moja służba polegała na pełnieniu dwugodzinnej warty (trójkami) z czterogodzinną przerwą przez całą dobę przy jednym ze stanowisk artyleryjskich. Po dziesięciu dniach przysługiwał jeden dzień wolny. Wtedy udawałem do Kętrzyna, gdzie moją ulubioną rozrywką było kino.

Aby przekroczyć II strefę bezpieczeństwa trzeba było okazać specjalną przepustkę. Był to szaroniebieski dokument wielkości książeczki wojskowej. Na jednej stronie znajdowały się dane personalne. Nazwisko, stopień służbowy i jednostka musiały się zgadzać z danymi w książeczce wojskowej. Na odwrotnej stronie przepustka była zaopatrzona w specjalny stempel. Pierwszego dnia każdego miesiąca przepustkę wymieniano.

Hitlera widziałem tylko dwa razy z dalszej odległości, ponieważ jako zwykłemu żołnierzowi nie wolno mi było nigdy przejść z II do I strefy bezpieczeństwa.

Żołnierze przybocznego batalionu Hitlera nosili na rękawach opaski z napisem FÜHRERHAUPTQUARTIER (Główna Kwatera Hitlera). Pod koniec marca 1944 roku – w celu zachowania w tajemnicy miejsc stacjonowania jednostek specjalnych (względy bezpieczeństwa) – z opasek zrezygnowano.

Na początku lipca 1944 r. przeniesiono mnie na front wschodni, abym mógł tu zdobyć doświadczenie frontowe, którego nie miałem mieć z racji swego wieku. Zostałem przydzielony do grupy majora von Werthern.

20 lipca 1944 r. około godz. 14.00 w pobliżu Wilna dowiedziałem się o zamachu na Hitlera. Poinformowano nas, że musimy wracać do Wilczego Szańca. Około 1600 nadszedł jednak rozkaz, że pozostajemy na froncie: Hitler przeżył, sytuacja w Wilczym Szańcu miała się rzekomo unormować. Żadnych szczegółowych informacji na temat zamachu nie otrzymaliśmy.

Z powodu odniesionych na froncie ran zostałem we wrześniu 1944 roku z powrotem odesłany do Wilczego Szańca. Tu trochę się zmieniło – odpowiedzialność za wewnętrzne i zewnętrzne bezpieczeństwo w kwaterze przejął pułkownik Ernst Otto Remer. Podpułkownik Streve, wcześniejszy komendant GKH, nie miał już nic do powiedzenia. Przy wartowniach prowadzących do Wilczego Szańca stali teraz na straży obok żołnierzy z „Großdeutschland” (Wielkie Niemcy) również żołnierze SS. Ja odbywałem służbę wartowniczą w II strefie bezpieczeństwa i nigdy więcej nie widziałem Hitlera.

Pod koniec listopada 1944 r., gdy front wschodni szybko zbliżał się do Wilczego Szańca i słychać było kanonadę armat, przystąpiono do opuszczenia kwatery. Z bunkrów zostały zdjęte działa, załadowane na wagony kolejowe i przetransportowane do obrony przeciwlotniczej w pobliżu Olsztyna. -Spaliśmy przy działach. Jeśli w ogóle można było myśleć o śnie, to tylko w pozycji siedzącej. Gdy mieliśmy trochę szczęścia, mogliśmy się umyć w wiadrze wody. Brakowało żywności, zazwyczaj jadaliśmy chleb oraz ziemniaki z łupinami.

Batalion przyboczny Führera został powiększony do wielkości dywizji i 16 grudnia 1944 r. przerzucony na front zachodni (ofensywa ardeńska). Dowództwo należało teraz do generała brygady Otto Remera, wcześniejszego komendanta kwatery Hitlera. Już jako dywizja walczyliśmy jeszcze na wielu odcinkach frontu. 22 kwietnia 1945 r. niedaleko Berlina dostałem się do rosyjskiej niewoli – miałem wtedy 19 lat – i jako jeniec musiałem przez pięć lat pracować w rosyjskiej niewoli w Saratowie.”


Relacja Wilhelma Gerke
z 16 lutego 1994r.

Po pięćdziesięciu latach ponownie w Wilczym Szańcu.

„O moim pobycie w Wilczym Szańcu zapamiętałem dużo, choć po 50 latach wiele szczegółów umknęło mojej pamięci.

Od połowy lutego 1944 roku służyłem w FBB, czyli Führer Begleit-Bataillon (przybocznym batalionie Führera). Tu chciałbym wyjaśnić, że FBB był jednostką niemieckiego Wehrmachtu, a nie SS. Najpierw odbyłem przeszkolenie na poligonie w Orzyszu, a od 1 kwietnia do końca czerwca 1944 roku przebywałem w Wilczym Szańcu. Pełniłem służbę wartowniczą na posterunku zachodnim, południowym, wschodnim a także częściowo w strefie bezpieczeństwa „0” (specjalna strefa bezpieczeństwa, w której mieszkał Hitler, autor).

Całość składała się z trzech stref bezpieczeństwa. Strefy bezpieczeństwa II, I oraz 0 oddzielone były od siebie 2,5- metrowym płotem z siatki drucianej. Każda ze stref była mocno strzeżona przez patrole i posterunki wartownicze.

Batalion przyboczny Führera składał się z 7 kompanii: trzech kompanii grenadierów, 1 kompanii dział lekkich, 1 kompanii pancernej, 1 kompanii przeciwpancernej oraz 1 kompanii szybkiego reagowania. Ta ostatnia wyposażona była w amfibie. Moja, siódma kompania, odpowiedzialna była za bezpieczeństwo wewnątrz kwatery, gdy Hitler przebywał w Wilczym Szańcu.

W razie zagrożenia mieliśmy za zadanie natychmiast znaleźć się na terenie zerowej strefy bezpieczeństwa i w bronić schronu Hitlera.

Wiosną i latem 1944 roku (Hitler przebywał od 20 marca do 14 lipca 1944 r. Obersalzbergu, Alpy, autor) nasza kompania była odpowiedzialna za ochronę obszaru kwatery objętego rozbudową. Oznaczało to służbę w ciągu 48 lub nawet 72 godzin. Wyglądało to następująco: 3 godziny warty i 3 godziny przerwy i tak na zmianę, potem 24 godziny wolne. Żołnierze, pełniący wartę, posiadali na uzbrojeniu karabin maszynowy z 6 magazynkami oraz dwa granaty ręczne. O godz.16.00 następowała zmiana warty, następnie konserwacja broni, kolacja, wyjście.

Mieszkaliśmy w 50-osobowym baraku, który znajdował się tuż przy pierwszej strefie bezpieczeństwa, w pobliżu schronu Hitlera. Rano o 7.00 odbywał się apel a po nim zajęcia i ćwiczenia. Capstrzyków nie było. W czasie wolnym mogliśmy jeździć drezyną do Kętrzyna.

Rano przywożono do Wilczego Szańca czteroma lub pięcioma autobusami robotników z „Organizacji Todta” (OT). Najczęściej pochodzili oni z Prus Wschodnich, więźniów i robotników przymusowych nie zatrudniano. Pełniąc wartę na posterunku zachodnim odprawialiśmy ok. 200 robotników OT; oprócz tego część osób przyjeżdżała pociągiem. Towarowy ruch kolejowy przez kwaterę – od stacji w Parczu do stacji w Czernikach – był konwojowany. Nie pamiętam, aby przez las przejeżdżały jakiekolwiek pociągi osobowe, oczywiście nie licząc specjalnych (Sonderzüge).

Latem 1944 r. budowano nowy bunkier Hitlera. Materiał budowlany dowożono pociągiem. Z miejsca postoju pociągu materiał ten zabierała kolejka polowa i dowoziła go do betoniarki, znajdującej się w pobliżu schronu Führera. Nowy bunkier Führera został wybudowany od podstaw w niecałe 6 tygodni, w maju i czerwcu 1944 r. Widziałem go w stanie gotowym. Nie pamiętam jednak, jak opowiadał mi jeden z miejscowych przewodników, aby na nim były umieszczone stanowiska dział lub karabinów maszynowych. Być może zostały nadbudowane później, już po moim opuszczeniu kwatery. Wiele baraków kwatery wzmocniono ceglanymi ścianami i żelbetowymi stropami, między innymi drewniany barak narad, w którym 20 lipca 1944 dokonano historycznego zamachu na Hitlera.

Z nalotami lotniczymi właściwie nie liczyliśmy się. Po pierwsze dlatego, że istniała mocna obrona przeciwlotnicza, po drugie – teren kwatery był dobrze zamaskowany i trudny do wykrycia istniejącymi wówczas środkami. Myślę, że dla angielskich i amerykańskich bombowców był on nieosiągalny. Trudno jednak wyobrazić, że angielskie i amerykańskie służby wywiadowcze nie wiedziały o istnieniu Wilczego Szańca. Przypominam sobie, że ciągle byliśmy ostrzegani o możliwości rozpoczęcia akcji przez partyzantów z lasów białostockich.

Na marginesie: Za zupełnie bzdurną uważam informację, zawartą w jednym z przewodników o kwaterze głównej, o tym, że siatki maskujące były zmieniane i dopasowywane kolorem do odpowiednich pór roku. Jednoznacznie stwierdzam, że były one koloru zielonego i nigdy ich nie zmieniano.”


Relacja Gebharda Schramma,
syna historyka w stopniu majora,
Percy Schramma, ze stycznia 1997 r.

Percy Schramm

„Mój ojciec brał codziennie udział w naradach sztabowych, podczas których omawiano oraz podejmowano wstępne decyzje o działaniach na wszystkich frontach. Generałowie trzech rodzajów broni oraz jeden generał tzw. „frontu ojczyźnianego” udawali się po odbytej naradzie do Hitlera, aby tam, na naradzie głównej, w jego obecności podjąć ostateczną decyzję. Sporządzone materiały przekazywałem pod koniec każdego roku swojemu przełożonemu (był nim generał Jodl), w celu zabezpieczenia ich przed zniszczeniem w wyniku ewentualnych nalotów lotniczych. W latach sześćdziesiątych na podstawie materiałów, sporządzonych przez mojego ojca oraz jego poprzednika Geinera zostały opublikowane Dzienniki Wojenne.

Z opowiadań mojego ojca wiem, że kwatera Hitlera nie stanowiła nigdy „monolitu”. W jej centralnej, niezwykle hermetycznie odizolowanej od reszty przez służbę bezpieczeństwa części, rezydował Hitler z kilkoma generałami. Mój ojciec mieszkał ponad 1,5 roku w strefie drugiej, i nigdy nie przekroczył torów kolejowych, oddzielających I strefę bezpieczeństwa od reszty kwatery. Znamienne, że pełniąc dosyć odpowiedzialną funkcję, mógł zobaczyć Hitlera zaledwie dwa razy. Pierwszy raz stało się to dzięki gen. Jodlowi, którego jako swego przełożonego poprosił przy nadarzającej się okazji zabrać go z sobą do miejsca, gdzie z odległości około 3 metrów mógł zobaczyć Führera. Innym razem, zupełnie przypadkowo, stojąc na poboczu drogi, zobaczył Hitlera przejeżdżającego główną szosą przez Wilczy Szaniec. Myślę, że 95% byłych mieszkańców kwatery nie miało możliwości widzenia Hitlera lub też widziało go niezwykle rzadko. Po zamachu okazja zobaczenia Hitlera stała się dla zwyczajnego mieszkańca Wilczego Szańca prawie niemożliwa. Od tamtej chwili stał się Hitler wyjątkowo nieufny, nawet wobec generałów i feldmarszałków, którzy, składając mu wizytę, musieli oddać swoją broń osobistą.

Mój ojciec, komentując sporządzony przez niego w czasie wojny materiał, a było tego ponad 1000 stron archiwalnego maszynopisu, nazwał siebie jako notariusza permanentnych katastrof. Nie musiał się wstydzić, ba! był dumny z tego, że w jego materiałach do przyszłych „Dzienników Wojennych” nie znalazło się ani jedno słowo, gloryfikujące Hitlera, jego paladynów lub też NSDAP.”